Przyznaję, że odkąd mam internet, a jest to od 1995 roku, uznaję, że jest to bardzo trudne miejsce do zdobycia wiedzy.
Wiele osób nie potrafi zweryfikować informacji na danych stronach internetowych, a obecnie kwitnące media społecznościowe są w stanie z każdego z nas wykreować specjalistę w danej dziedzinie. Specjalistę, którym nie jest.
Influencerzy pojawili się oczywiście dawno. Influencerem jest najczęściej osoba, która posiada bloga, vloga, konto na Youtubie, Snapchacie lub innym portalu społecznościowym, i może swoją opinią wpłynąć na grono co najmniej kilkuset osób. Dotyczyło to jednak często sfery mody, urody, gotowania. Czyli tych sfer, które przynosiły wymierne dochody.
I tak na przykład Cristiano Ronaldo za jeden post na Instagramie dostaje ponad półtora mln dol. Obecnie jest on najlepiej zarabiającym influencerem świata.
Już za najprostszą kampanię np. na Instagramie, czyli zwykłe zdjęcie polecające produkt, autor posta może liczyć na 4 tys. złotych. Kwota rośnie wprost proporcjonalnie do zasięgów influencera i zwiększa się, jeśli do kampanii dodawane są kolejne elementy (np. film na YouTube). Rocznie najlepsi mogą liczyć na kwoty od 500 do 800 tys. a nawet do 1 mln zł. Zdarza się jednak, że tyle zarobi influencer na jednej, szeroko zakrojonej kampanii.
Jest to więc dość intratne zajęcie.
Jednak to, ile reklamodawca będzie gotów im zapłacić, zależy od kilku czynników, m.in. to, czy influencer potrafi utrzymać uwagę użytkowników i wciągnąć w interakcję, jak mocno przekierowuje ruch na produkt czy usługę oraz wielkości jego konta.
Firmy marketingowe celują bardzo precyzyjnie i w wyspecjalizowane grupy odbiorców. Często pracują z mikro- czy nanoinfluencerami, aby jeszcze bardziej precyzyjnie trafić do grupy docelowej. Przypomnijmy — mikroinfluencer to użytkownik SM, posiadający od 1 tys. do 100 tys. obserwujących. Nanoinfluencer ma poniżej 1 tys. followersów, ale za to duży wpływ na stosunkowo wąski rynek.
I tu dochodzimy do naszych kotów 🙂
Koty czy psy to bardzo wyspecjalizowana grupa odbiorców. Powiedzmy sobie jednak szczerze – za jeden post popularny kot w USA zarabia nawet 60.000 zł. I to JEDEN post. Konto, które ma od 20 do 50 tysięcy obserwatorów może liczyć na wynagrodzenie w kwocie 1000 dolarów za post.
No dobrze, ale co z tego wynika?
Okazuje się, że konsumenci im ufają. Aż 10 proc. badanych zadeklarowało, że najprawdopodobniej kupi produkt reklamowany przez zwierzaka, podczas gdy tylko 3 proc. kupi produkt reklamowany przez celebrytę.
Nasuwa się więc pytanie – czy każdy produkt reklamowany przez influencera jest dobry?
Nie do końca.
Przykładem jest ocena karmy Bozita.
Na blogu Kotuszkowo znalazłam bardzo wiarygodną opinię dotycząca tej karmy.. Przy okazji opinia ta pokrywała się z moją (zupełnie przez przypadek).
Co ciekawe – wielu kocich influencerów biorących udział w Plebiscycie Sfinksy miało całkowicie odmienną opinię co do tej karmy i zdawało się nie zauważać problemów takich jak: brak konkretnego składu, mała ilość tauryny… Tak jakby darmowe przekazanie produtu przesłoniło tym ludziom etykę przekazania prawdziwej informacji odbiorcom (czy to na FB, czy to na YT czy to na TikToku czy wreszcie na www).
Reputacja influencera
Przy wyborze lidera opinii niezwykle ważne jest także to, czy tożsamość marki, status i budowany przez lata wizerunek są zgodne z filozofią influencera.
Marki powinny cenić doświadczenie, wiedzę, profesjonalizm. Niestety z reguły sięgają po młodego influencera. Ważna jest nie tylko estetyka zdjęć i liczbę lajków, ale też na treść postów, ich wydźwięk, język, jakim się posługuje. W przypadku nagrywanych przekazów (TikTok) ważny jest głos. I w końcu: firma powinna sprawdzić, czy influencer nie jest fabryką reklam. Jeśli dwa posty wcześniej promował konkurencję, jego rekomendacja raczej nie będzie zbyt wiarygodna.
Niestety życie pokazuje inaczej: koci influencerzy reklamują cokolwiek.
Dziś drapaki kartonowe firmy A, twierdząc że są najlepsze. Jutro podobne drapaki kartonowe firmy B, również pisząc, że to idealne drapaki. Odbiorca dostaje 2 informacje w ciągu bardzo krótkiego czasu.
Gdzie jest więc autorytet i szacunek?
Pytam o to specjalnie. Bo bycie influencerem nie oznacza posiadania wiedzy, doświadczenia.
Oznacza za to wrzucanie dużej ilości zdjęć i posiadanie dużej ilości lajków. Czy za tym idzie autorytet?
Influencerzy bardzo często wykorzystują swoja pozycję by np. działać charytatywnie. To pozytywnie wykorzystanie autorytetu.
Czy jednak za byciem influencerem idzie szacunek? Coraz częściej zatracamy zdolność odróżniania autorytetów od osób przedstawianych jako autorytety. Większość z nas zakłada po prostu, że dany influencer posiada wiedzę i doświadczenie.
Odpowiednia scenografia, znana twarz i zamiast reklamy mało świadomy odbiorca może być przekonany, iż to, co ogląda to faktyczny serwis informacyjny, a nie materiał reklamowy mający za zadanie sprzedać dany produkt czy usługę. W większości wierzymy, że takie cos jest niemożliwe. A jednak stykamy się z tym codziennie. W internecie nieznane zupełnie osoby kreują się jako autorytet. Często przedstawiana osoba, jako ekspert czy specjalista w danej dziedzinie, ma urosnąć w oczach odbiorcy do rangi autorytetu. I te osoby pokazują nam produkty, które są rzekomo świetnej jakości i które rzekomo one kupiły.
Badania naukowe
W 1974 roku Stanley Milgram badał posłuszeństwo względem autorytetu. Eksperyment ten polegał na sprawdzeniu, czy pod wpływem jednostki postrzeganej jako autorytet badani dopuszczą się czynów zagrażających zdrowiu i życiu innych ludzi. Ku ogromnemu zdziwieniu Milgrama człowiek w kitlu był w stanie namówić 65% badanych do zadania bólu niewinnym ludziom. Badacz wiązał to z ludzkim poczuciem powinności, obowiązku ulegania poleceniom autorytetów. Oczywistym jest fakt, że warunki eksperymentu różnią się od rzeczy-wistości społecznej, ale jak wskazuje praktyka różnice te są pomijalne.
Oczywiście, że w internecie, na YT, FB, TikToku jeśli chodzi o koty nie rozważamy robienia krzywdy. Rozważamy jednak zakup produktu, czasem poparcie jakiejś idei, niekiedy odrzucenie innej jako niewłaściwej.
Patrząc na wyniki badań możemy przyjąć, że kompletnie nam obca osoba mówiąca do nas może nas namówić do zakupu Whiskasa (serio? kupilibyście to o zdrowych zmysłach? – a jednak jeśli jakiś influencer zaczął by mówić, że to świetna karma, większość odbiorców pobiegłaby do sklepu i kupiła).
Takie wnioski są przerażające.